Wszystko,
czego się dotkniesz, zamienia się w złoto.
Przemykasz
ulicami Nieba. Skrzydła niosą Cię między strzelistymi, błyszczącymi we
wstającym słońcu, budynkami. Woła Cię miękki, bijąco-mlaszczący odgłos. Im
bliżej wzgórza, tym więcej pojawia się ponurych katedr, obrośniętych bluszczem
i mchem. Piwniczy zapach wilgoci, błyski kolorowego szkła nienaturalnie
jaskrawych w porównaniu do stanu budowli. W końcu stajesz u samych wrót pałacu.
Węszysz. Przełykasz zbierającą się ślinę. Zapach wanilii i ciepła.
Ponad
dwumetrowy. Oba skrzydła powoli zajmujące się paraliżem. Niemalże słyszała
powietrze, które rozszerza każde z oskrzeli i oskrzelików. Ogromne płuca,
poruszające klatką piersiową, w nieustannym, szybkim rytmie. Nie był
olśniewająco piękny. Rysy twarzy miał nienaturalnie wyostrzone, coraz mniej
przypominające ludzkie. Był zupełnie nagi, nie licząc tego, co krążyło wokół
niezauważone. W końcu ją wyczuł. To tylko jeden, bardziej łapczywie wzięty
oddech.
Nie
poruszył się nawet. Rzuciła się w bok, boleśnie obijając biodro o posadzkę.
Obok niej powietrze zafalowało i rozgrzało się, parząc policzek. Zawarczała.
Charkot odbił się echem od sklepienia tunelu prowadzącego na drugą stronę
pałacu. Zamachnęła się skrzydłami, rozpraszając powietrze wokół siebie.
Napastnik wciąż stał, wpatrzony w konstrukcję przed sobą. Jego klatka piersiowa
tańczyła, wraz z delikatnie poruszającymi się palcami i uszami.
Długo
trwała ich walka w ciszy, nim poluzowała uścisk. Strzała przebiła się przez
klatkę piersiową i rozsadziła płuca. Chwilę potem kryształ rozniósł się po
ciele, zablokował dopływ tlenu.
Anioł
upadł przed Nadzieją.
~*~
Ziemia
drżała, gdy biegł przez las. Stukot kopyt niósł się głucho wśród drzew i odbijał
od góry strzeliście wyrastającej z ziemi. Im bardziej zbliżał się do
waniliowego zapachu, tym więcej ciepła docierało do jego nozdrzy.
Powietrze
drżało w dolinie, falowało nad nią, zniekształcając obraz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz