Pałac w Niebie był ogromny z
kilku ważnych powodów. Po pierwsze: musiał zmieścić spacerujące korytarzami mniejsze
smoki, Świergot i Anioły. Po drugie: pełnił funkcje zarządcze, co wymagało
niezliczonej ilości drzwi, pokoi, tuneli oraz podziemi. No i Nadzieja
uwielbiała przestrzeń.
Płynęła ponad posadzką korytarzy,
leniwie machając trzema parami skrzydeł.
- Jeśli ktokolwiek myślał, że
Nadzieja jest tak piękna i dobrotliwa… powinien cofnąć się do początków.
Przejrzeć Złotołuską, liznąć odrobinę Abaddona i doznać Rozgrzeszenia. Nie
widzę innej opcji.
- Nie ona właśnie wyższymi ideami
zmuszała Projekt do cierpienia?
Ciche kliknięcie. W pokoju
rozniósł się słodki zapach czekolady i tytoniu. Dym wspiął się po szklanej tafli
i leniwie rozpłynął przy suficie. Ból wpatrywał się w alejkę, pełną błękitnych
liści. Uczucie bliskie szczytowania tańczyło pomiędzy lędźwiami a końcami
pazurzastych palców.
- Zmuszała. Pamiętasz jak
Niepokój przyszedł tutaj na początku odziany w reaktor jądrowy?
- Pamiętam.
- Przerażała mnie myśl, że mógłby
to wszystko roznieść. Zdążyłam się przyzwyczaić do tej pustej budowli.
- Rozumiem. A dlaczego
wspominałaś o Nadziei?
- Chciałam opowiedzieć ci o tym,
co robi teraz. Ale pozwól, że najpierw stąd wyjdziemy.
Zgasiła
niedopałek o drewniany blat biurka. Sięgnęła jeszcze do szuflady, z której
wyciągnęła grubą złotą łuskę. Obracając ją w dłoniach wyszła z pokoju razem z
Deusem. Gdy wychodzili przez duże dwuskrzydłowe drzwi, Bóstwo odwróciło się ku
portierni. Meduza leżała martwa, rozciągnięta na całą długość holu. Wyglądała,
jakby ktoś rozerwał ją od wewnątrz.
-
Dlaczego ona nie żyje?
Uśmiechnęła
się. Milcząc przeszła jeszcze kawałek alejką, po czym rzuciła za siebie łuską.
Ultio
wyłonił się zza gór. Jego masywne ciało błyszczało w słońcu. Kiedy przeleciał
nad nimi zostali uraczeni połową wody z jeziora, która uchowała się pomiędzy łuskami
i w kosmatym grzbiecie.
-
Nie martw się, ma specjalne ciepłe miejsce w moim serduszku. Malus zajmie się
tym światem.
-
Nie będzie fajerwerków, płomieni i tulipanów?
~*~
Nadzieja
dotknęła Rdzenia. Nie miał już nic z tej delikatności. Stwardniał i był
przyjemnie ciepły w dotyku. Po chwili wyjęła dłoń z jego płomienia i
uśmiechnęła się. Pamiętała czasy, gdy Projekt zalewały fale, albo gdy ból był
jego ciągłym i nieodłącznym elementem. Teraz Projekt nie jest w stanie ani
porządnie cierpieć, ani prawdziwie płakać. Nawet tak nieprawdziwie. Emocje
kończą się na tym nieprzyjemnym uczuciu – dyskomforcie – który marszczy nos,
albo ściąga uszy i brwi. Ten nieprzyjemny stan, kiedy nie jesteś w stanie
wykrztusić z siebie ani słowa, choć w umyśle przeprowadzasz już monolog. Albo
kiedy jesteś w stanie jedynie warczeć.
Rozpostarła
każdą z par i wrzasnęła wściekle.
~*~
-
Mam ochotę własnymi pazurami rozedrzeć, skruszyć, rozerwać szklaną kopułę i
patrzeć, jak świat umiera i wali się na moich oczach. Raz za razem. Kolejny
raz. Przez Projekt przelatują migawki rytualnego wbicia Królobójcy od żuchwy w
górę, przy krótkim chrzęście. A potem już tylko czerń i pustka i stłumiony,
rozsierdzony wrzask tych, którzy zostaliby bez Bólu.
Potem
przypominają mi się twoje słowa, że potrzebujemy silnej, złotej dłoni do
poprawnego zarządzania. Czuję się, jakby wisiała nade mną już od dawna. Tak
bardzo nie potrafią znaleźć innego słowa na nieprzyjemne odczucia jak „dyskomfort”.
Ostatnio wsadziłam łapę w fioletowo-czarny kryształ i przepłaciłam to życiem.
Wiesz o co mnie wtedy zapytał? Zapytał ile jeszcze mi zostało. Przez długi czas
tarzałam się ze wściekłości w piasku, polerując czarną łuskę. Potem Doleo
rozsadziła połowę klubów w Mieście, rozsierdzona brakiem wsparcia w jej
poglądach. Jestem już zmęczona. Bardzo zmęczona.
-
A dużo Ci ich jeszcze zostało?
-
Wystarczająco. Wiesz co ostatnio wpadło mi w oko? „Pamiętasz, kiedyś mówiłem Ci, że obelgi, ciosy i tym podobne dotykają
mnie jedynie, jeśli trafią na moje własne myśli? Zresztą, to chyba tyczy się
wszystkich ludzi. Że boli ich to, co uważają za swoje słabości”. Niektórych
boli to, w czym są najlepsi.
-
Może ten rytualny Złoty Strzał to nie taki głupi pomysssł?
Niektórych
boli fakt, że trafiają na własne myśli o… innych. I te myśli stają się wtedy tak
boleśnie prawdziwe i ganimy się za ślepotę. Nie każdy chce być jastrzębiem,
nawet jeśli nim jest. Bo czasami to, w czym jesteśmy najlepsi nie pomaga.
Nigdy
upominając się o swoje i mówiąc o swoich odczuciach, oczekiwaniach,
wątpliwościach nie czułam się jak… kłamca, naciągacz faktów, ślepiec, „wymagam
od innych, ale nie od siebie”. I chyba zaczynam rozumieć te wszystkie okrzyki
przestrachu: „Nie manipuluj mną!”. Nie nazywałabym tego tak dumnie i wyniośle,
ale chyba rozumiem o jakie odczucie chodzi. Och, no i nie obstaję przy tym, że
te okrzyki miały jakikolwiek sens.
Jeśli
tak ma wyglądać rozwiązywanie spraw, to rozkładam ręce. Za moich czasów
nazywałam to zamiataniem pod dywan i siedzeniem na tykającej bombie. Ogólne
pytania to krążenie bez celu i czekanie, aż sprawa sama się zacznie rozwijać.
Albo słynne… no przecież kurwa pytałem, no przecież no. Tak, uspokajanie
własnego „sumienia”, ugłaskiwanie „ego”. Czasami trzeba dać się ugryźć i poczuć
dyskomfort.
Gdy
patrzę na mojego ojca, który zwykł zachowywać spokój duszy wyglądając jak
porażka chemiczna, bo nieprzereagowana na drugi dzień… Najpierw się nawet
cieszyłam…? Potem mnie to znudziło. Aktualnie zastanawiam się, czy osoby, które
mi to serwują chcą naprawdę mojego uśmiechu i braku reakcji… przy nich. Bo
chyba wszyscy wiemy co się dzieje naprawdę. Tak, jestem przereagowaną i wredną
modliszką, która traci cierpliwość, tolerancję i co najważniejsze – wyzbywa się
empatii z chwili na chwilę.
Jeśli
ktoś chce skamielinę i przepis na zerowe libido niech trzyma się następującej
listy:
Nie mówię co czuję, o swoich przekonaniach;
nie reaguję na nieprzyjemne informacje zwrotne; zamiatam sprawy pod dywan, np.:
udaję, że nic się nie stało; nie wracam do tematu już nigdy przenigdy; unikam
konfrontacji; nie jestem zainteresowany czyjąś reakcją, oczekiwaniami, życiem
wewnętrznym przed i po. Nie staram się rozumieć, nic zmienić, coś przedsięwziąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz