Little Heaven sweetly sleeps


Spoglądam przed siebie, na palące się pola. Płoną, świetlista łuna atakuje niebo. Moje Niebo. Czuję ciepło, nienaturalne, przylegające mi do skóry. Jestem zimna, zawsze byłam. Odpycham wszystko od siebie z siłą atomowych fal. Czuję pod stopami przyjemną pustkę, delikatną, niezmąconą żadnym doświadczalnym szczegółem. Nie mogę wrócić do mojego Nieba, ono bezpowrotnie spłonie. Gdy wrócę zastanę tylko zgliszcza przeplatane moimi, martwymi wspomnieniami. Straciłam coś ważnego.
Wracam. Chwiejnym krokiem podchodzę do małej, świetlistej kupki. Biorę kolorowe szkiełka do dłoni i zaciskam ją w pięść. Krew płynie po przegubie. Krzyk. Puszczam instynktownie zawartość zakrwawionej dłoni i na kolanach pełznę do drzwi. Mój. Otwieram je ciężarem mojego upadającego ciała. Nieistotny. Czuję na policzku coś ciepłego, otwieram powoli oczy, łapię ostrość, by zaraz skrzywić się i powstrzymać falę bezsilności. Pusty. Po pięknych skrzydlatych, na srebrnych łańcuchach zostały tylko strzępki skrzydeł, rozwleczonych na cały hol. Krew kapiąca z płaczącego sklepienia, ciche dudnienie pod ziemią. Krzyk. Przewracam się na brzuch i wstaję niezdarnie opierając się o resztki doryckiej kolumny. Brnę do przodu niczym przez morze krwi, czuję się jak Chrystus, gdy potykam się o spory kawał tułowia i upadam. Myśli zajmuje plugastwo. Białe robale wpełzające pod czaszkę, wpijające się w nerwy i miękka tkankę. Zawaliło mi się Niebo, nie mam dokąd wracać...”

„Wszystko się kruszy. Spadam w dół, zawisam nad otchłanią. Z czystą desperacją chwytam się krawędzi nieba, modlę się szczerze o wybaczenie. O całą masę wybaczeń. Spoglądam przed siebie. Chóry czystych, pięknych istot o masochistycznym wyrazie twarzy. Pełzną w moją stronę wykrzywiając drwiąco usta, wylewając z siebie obłąkańcze krzyki. Ich szaty płowieją, szarzeją, drą się przy brudnych stopach. Włosy w nieładzie opadają gęsto na karki, skrzydła wyginają nienaturalnie i uprzyjemniają mi wiszenie słodkimi chrupotami łamanych kości. Zapadam się w ten nierealny sen, w tę anielską muzykę chóru. Jeden z nich potępieńczo zawył, rzucił się do przodu i spadł tuż za mną. Czuję na policzku krew, pyszną, o słodkawym zapachu, metalicznym posmaku. Czuję ją, na końcu języka, pragnę. Anielica uśmiechnęła się tuż przy mojej twarzy i złapała za szyję, podniosła, zaśmiała się. Sadystyczne myśli zabrzmiały w mej głowie. Przyjemność i ból, krew i wino, mistyka i realia uderzają ze zdwojoną siłą we wrota mego umysłu. Krzyczę. Puszcza. Czuję lekki, chłodny wiatr na mej skórze, oddycham, ale ja nie chcę przecież już oddychać. Wszystkie spadają w dół, rzucają się za mną i z perlistymi uśmiechami nienaturalnie białych zębów łapią mnie za nogi. Nienawidzę ich. Spoglądam znów w otchłań. Czuję okropne zimno, pustkę w sercu. Umysł rwie się z bólu. Zamykam oczy, rozpościeram skrzydła, wzlatuję. Budzi się wieczna nadzieja, spokój i opanowanie. Rzucają się na nie, uwieszają jak okropne chochliki łamiące gałęzie bożonarodzeniowej choinki, trzask stłuczonej bombki... To nie bombka, to piękny gruchot moich łamanych kości. Osuwam się w zimną biel. Oddycham, ale ja przecież już nie chcę oddychać.

Zimna pustka, potępieńcza biel. To jest otchłań? Czy to mój umysł karze mnie za wszystkie grzechy? Czas płacić. Naszedł czas zapłaty. Nadszedł czas cierpienia. Nie widzę nic, nic.”

            - Doloris, co on miał na myśli mówiąc, że nie ma Roju?
Królowa powoli odwróciła głowę w jej stronę. Nadzieja stała, opierając się rękoma o przód biurka. Jej twarz wyrażała niepokój i lęk przed reakcją siostry. Mimo to zadała pytanie.
            - Najprawdopodobniej ładnie ubrał w słowa fakt, że najpierw uległa przesączeniu, potem deformacji, a skończyła jako pokarm dla reszty. Rozmyła się. Wchłonęła.
            - Twoja Rój…
Wstała, by sięgnąć po papierośnicę. Gdy zapaliła papierosa wróciła do okna, oparła czoło o zimne szkło. Miasto w dole budziło się do życia. Obserwowała przez dłuższą chwilę gasnące światła na ulicach, pierwsze promienie słońca odbijające się od szyb stojących na parkingu samochodów. Świat nie przejął się zniknięciem jakiejś tam Rój, której zawdzięczają nie tylko wspaniałe zasilanie, ale i w pewnym stopniu stabilność. Świat nie przejął się zupełnie.
- Rój była dzieckiem, którego zadaniem było wygryźć drogę matce. Spisała się najlepiej ze wszystkich, którzy tam byli. I jako jedyna zaszła najdalej. Osiągnęła to, czego nie widzieliśmy od dłuższego czasu. Ciężko jest się wszczepić. Za panowania Nieba zdarzyło się to zaledwie dwa razy, prawda?
- Jeśli nie liczyć pomniejszych, to tak. Dwa razy.
- Jako element Świergotu powinna skończyć tutaj. Nie ma gorszego końca niż wchłonięcie.
- Jesteś zła? – Nadzieja podeszła do niej i spojrzała w dół. – Czy postarasz się o nowego następcę?
- Jestem zła, że zdecydowała się zostać. Tutaj mogłaby się jeszcze na coś przydać – przetarła oczy – ale jak widać nie było jej dane. Jest już świt. Obudź Fame i każ mu spierdalać. Wypił całą butelkę ognistej.

~*~

- Kiedy zaczniesz pisać bajki?
- Muszę mieć spokojną głowę do takich rzeczy. Wczytywanie tak dużych zapisów to nie zabawa.
- Nic wyjątkowego się nie dzieje, czemu nie teraz?
- Uważasz, że koniec wahania jest niczym? - Doloris odłożyła szczotkę i zaczęła zaplatać kolejne kosmyki włosów. – Daj mi papierosa.
- A Piołun mnie za to nie kopnie?
- Zapytaj Piołuna.
Koń parsknął w odpowiedzi. Jego ogon zakołysał się gniewnie, gdy Deus wetknął jej w usta papierosa.
- Jak wiele straciłaś już, Doloris?
- Zadajesz dzisiaj ciężkie pytania.
- Próbuję cię skłonić do refleksji.
Uśmiechnęła się zdawkowo i wypuściła powietrze nosem. Koń zakołysał się gniewnie.
- Przyszła wiosna. I prócz tego, że chodzę i rozkoszuję się znajomym widokiem torów i góry śmieci wokół – nie reaguję. Przez jedną, krótką chwilę cieszyłam się wiatrem i słońcem na skórze, ale przeminęło tak szybko, jak się pojawiło. Skorupa na skórze jest tej samej grubości. To czarna łuska rozrosła się, a teraz staje się coraz grubsza. Choć nie jestem w stanie stwierdzić, czy ten proces postępuje, czy też się zakończył… Pełnie stały się mniej moje, mniej magiczne. Nie spaceruję Nocą, nie rozkoszuję chłodem na ciele, gdy wpatruję się w niebo pełne gwiazd. Mniej wycia, mniej warczenia, mniej pazurów i mniej kłów. Nie wiem Deus. Nie wiem co mam ci powiedzieć. Że dużo straciłam? Że w tak krótkim czasie to dużo? Co chcesz usłyszeć?
- Chcę, żebyś choć na chwilę pozbyła się zasilania ze strony Serca.
Zaplotła ostatnią spiralę i poklepała Piołuna.
- Chcę, żebyś stąd wyszedł.

~*~

Obwodnica stała się ruchliwa, odkąd jedna część Miasta została całkowicie zamknięta dla samochodów. Dlatego większość ludzi kierowała się właśnie na nią, licząc, że w godzinach szczytu dostanie się dzielnicę dalej nieco szybciej i bez ciągłego stania w korkach.
            Wśród nich mknęło grafitowe, małe auto, w którego wnętrzu podróżowała matka z córką. Zmęczone rażącym słońcem, które choć na chwilę skryło się za chmurami, sunęły w kierunku południowej części Miasta.
            Auto zakołysało się i zjechało lekko na lewy pas. Córka spojrzała ze zdziwieniem na drogę, widząc jadące w oddali samochody, nabierające w jej oczach wielkości. Auto zakołysało się raz jeszcze, skręcając mocniej, w stronę barierek. Rzuciła się na kierownicę, rwąc ją do piersi. Bezwładne ciało osunęło się delikatnie w fotelu, gdy szarpnęło autem, gwałtownie zmieniającym pas. Auta przejechały zaraz obok, trąbiąc. Trzęsła się. Przed nimi jechały kolejne, błyszczące i złowrogie w letnim słońcu. Odpięła pas i wepchnęła nogę w stronę pedałów, przyciskając hamulec z całej siły. Samochód zakrztusił się i zgasł, powoli tracąc na prędkości. Zaczęła panicznie skręcać kierownicą, szarpiąc ją w obie strony, wytracając szybkość, zmuszając auto do rozpaczliwego pisku. Gdy zrozumiała, że nie wyhamuje przed autami czekającymi przed zjazdem, zaciągnęła ręczny. Auto zazgrzytało i obróciło się, uderzając o barierki, odbijając się od aut jadących z naprzeciwka, w końcu stając się zwieńczeniem korka, zwiastującego bliski zjazd z obwodnicy.
            Dziewczyna przytuliła się do zakrwawionego ciała matki, łkając. Auto od strony kierowcy przestało przypominać samochód po starciu na lewym pasie.

~*~

Zagrodził jej drogę i wyciągnął papierosa z jej ust. Zgniótł go niedbale na ziemi, uśmiechając się.
- Jeśli wygram, to na ten jeden spacer wyłączysz Serce. Jeśli przegram, to nie będę Cię więcej o to prosił, dobrze?
Wyminęła go i wyszła na zewnątrz. Piach był gorący, nagrzany przez słońce, które skryło się za chmurami. W oddali było słuchać szum obwodnicy.
Gdy Piołun zarżał, zrozumiała, że nie słyszy bicia jego serca.
Przemieniła się wolniej, niż się spodziewała. Zdążył do niej dobiec i zamachnąć się uzbrojoną w pazury łapą. Jego ogon, zakończony kolcem jadowym wił się nad ich głowami, gdy odskoczyła w bok, aby uniknąć ciosu.
Ciężkie, okryte czarną łuską ciało było w jej dłoniach powolne. Z wysiłkiem wzbiła się w powietrze, rozprostowując zastała skrzydła. Czuła, jak z niezadowoleniem jęczą ścięgna, które zmuszała do wytężonej pracy. Bóstwo było w swojej skórze. Mimo dużych rozmiarów i ciężkiego pancerza ruszył w ślad za nią, niedbale odbijając się od rozgrzanej ziemi.
Miała do dyspozycji własne szczęki i pazury. Aby podejść do miotającego się smoka uzbrojonego w żądło, musiałaby go zaskoczyć.
Wszystko było dla niej zbyt wolne i ciężkie. Skrzydła o ogromnej rozpiętości, które łatwo było trafić, łapy, które nie były przystosowane do niczego innego, jak walka w zwarciu, czy natarcie. Z niezadowoleniem opadła na ziemię, wiedząc, że walka w powietrzu nie ma większego sensu.
Deus okrążał ją w powietrzu, aż w końcu zdecydował się usiąść po jej prawej stronie. Wtedy rzuciła się na niego, przewracając go na plecy. Wygięty w jej stronę ogon zadrżał, ocierając się o łuskę. Nie wbił się. Oblizała jego szyję i przytrzymała go zębami. Po chwili odskoczyła na ziemię, zdzierając skórę w kolan. Deus wpatrywał się w nią w napięciu, po czym roześmiał się.
- Wygrałam Deus. Nie widzę powodu do radości.
- Ależ nie wygrałaś. – Stanął obok niej, otrzepując spodnie. – Wygrał czarny smok, nie ty.
Warknęła na niego wściekle.
Serce przestało bić.

~*~

Gdzieś wysoko wydano rozkaz, prosty i klarowny, że dziewczyna nie może przeżyć. Że życie w bólu i stracie po ukochanej osobie to zbyt dużo, za wiele.
Gdy ta podniosła głowę, słysząc nadjeżdżające syreny, szkło opadające z dachu auta zakończyło cierpienie.

~*~

Gdzieś wewnątrz poczuła ulgę. Twarz wykrzywił uśmiech, nos wypełniły zapachy. Czuła krew wiejący ze strony obwodnicy, czuła zapach rozgrzanego piasku i spalin, którymi pachniało całe Miasto. Czuła też zadowolenie Deusa, które emanowało od niego słodyczą.
Poczuła chęć rzucenia się w toń wody, spaceru przez Noc i wysokie trawy, wśród zakurzonych, dorodnych pól. Poczuła głód, trawiący ją i przyprawiający o mdłości. Świat stał się prosty i różnorodny zarazem, pozbawiony wyższych celów i uczuć, pozbawiony zawiłych historii i niekończących się pętli.
Stanęła na palcach i pozwoliła sobie zachłysnąć się powietrzem, pomimo braku ruchu krwi w żyłach. Wszystko to bolesne i żywe, w całości jej, w całości przypominające długie polowania i gorące lata, które chłodziła słodka gazowana gorycz, spływająca przez gardło do pustego żołądka.
Odetchnęła.
Po chwili wszystko minęło, rozmyło się wraz z powoli wracającym pulsem.

Nadzieja z niezadowoleniem spojrzała na Paxa.
- Wszystko pięknie i ładnie, tylko osądy wydawane bez Serca nie są według mnie sprawiedliwe.
- Chciałaś powiedzieć, że według tego, co głosi Niebo.
- Według tego, co głosi Niebo i na czym je zbudowano.
- Nie zbudowała Nieba na wierze, Nadziejo. I czuję, że niedługo Ci udowodni, że da się bez tego zbędnego elementu żyć. – Uśmiechnął się.


Florence + The machine – Leave my body, 
You Me at six – Love me like you used to


Brak komentarzy:

"Holy water cannot help you now
A thousand armies couldn't keep me out
I don't want your money
I don't want your crown
See I have to burn
Your kingdom down"