- Abaddon!
- Rozgrzesznik!
Głosy przenikały siebie nawzajem, tworząc upiorną kakofonię ku chwale wykrzykiwanemu. Anioły, uczepione krzyży, kolumn, gzymsów i żeber sufitu, wyły i mąciły powietrze skrzydłami. Wnętrze katedry przepełnione było wrzaskiem, piórami i smrodem krwi.
- Sumienie. -Powiedział spokojnie Szamhazaj.
Jego postać pozostawała wciąż w cieniu, tuż za plamą światła, która padała przez witraż. Jedynie czubki czarnych, monstrualnych skrzydeł skąpane były w objęciach słońca. Na ich tle widać było wirujące drobinki kurzu.
Doloris stała z ręką przyciśniętą do piersi. Jej syk Świetliści zignorowali, lecz zapach krwi wpędził je w szał, który wyzierał z wypełnionych obłędem oczu. Na nadgarstku lewej ręki pojawiły się różowe wykwity. Po chwili skóra pękła w pięciu miejscach, a tak utworzone, płytkie znaki zaczerwieniły się i zapiekły. Ból wytrącił Królową z równowagi, system obronny aktywował się i po chwili zahamował. Część ciała pokrywał zrogowaciały, gruby naskórek, ogon nie przedłużył się, ani nie pokrył się całkowicie grubszą warstką łusek. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, a powietrze uciekało z sykiem przez zaciśnięte zęby. Przerośnięte kły wpijały się łapczywie w dolną wargę, grożąc większym rozlewem krwi.
Po chwili wyprostowała dłoń, wpatrując się w nią z przerażeniem. Ranki zastygały i tworzyły stup, by ponownie zapiec i otworzyć się.
- O czym ty pieprzysz?
- Sumienie działa czasami z opóźnieniem, pamiętasz? Pewne rzeczy mu umykają, dopóki nie przekroczysz granicy poczucia winy Serca.
- Będziesz mnie pouczał z cienia, Serafinie? Niczym szczur, któremu pierwszy raz urosły kły na zapach krwi?
Szamhazaj drgnął, lecz nie wkroczył w plamę światła. Skrzydła cofnęły się i zginęły w cieniu.
- Powinnaś stąd wyjść, Królowo.
- I to jak najszybciej?
- Jak najszybciej.
Anioły zeskakiwały ze sklepienia. Srebrne łańcuchy opinały się na ich wychudzonych szyjach. Paskudny, nieludzki skrzek przeszył powietrze.
- Niech zostanie. - Głos Abaddona uciszył Świetlistych i zagonił ich w pobliże ołtarza. - Jak się czujesz?
- Zabierz to ode mnie.
Rozgrzesznik westchnął, by po chwili uśmiechnąć się czule. Kolejna fala bólu wypełniła blade ciało i wydusiło z niego jęk. Wyrzuty sumienia zawładnęły umysłem. Współczucie, litość i zrozumienie osiadły na niej niczym upiory. System wił się za kulisami, próbując kontynuować rosrost twardego naskórka i łusek.
- Dosyć tego! Dosyć!
Wyryta litera "S" na karku otworzyła się i spłynęła krwią.
- Sumienie ma oczy w kształcie litery "S".
Twarz Abaddona nie zmieniła wyrazu. Ani gdy błagała, ani gdy rozdrapywała ranki długimi pazurami, by uszkodzić nerwy, których nie była w stanie w żaden sposób uszkodzić. Dopiero po dłuższej chwili drgnął i otoczył ją skrzydłami. Wtedy jej serce przestało bić. Wciągnęła łapczywie powietrze i położyła plecami na zimnej posadzce. Rany zasklepiły się i zarosły skórą, pozostawiając po sobie jedynie swędzący, różowy rumień. Upiory oddaliły się i pozostała jej jedynie cisza i pustka, którą się rozkoszowała.
Anioły zesztywniały i przyciskały skrzydła do kościstych boków. Obłęd z ich błękitnych oczu powoli zanikał, pozostawiając zdezorientowane, wynędzniałe istoty na pięknych łańcuchach.
- Szamhazaju - rzuciła beznamiętnie - nakarm je dzisiaj.
- Jak sobie życzysz, Królowo.
~*~
Sumienie odwiedziło ją raz jeszcze, wywołując paraliżujący smutek. Głos uwiązł jej w gardle podczas rozmowy, dlatego zmilczała odgłosy picia wody i cichego klikania. Zbyt długo. Po chwili została sama, nawet bez szumu, który dotychczasowo wypełniał przestrzeń między nią, a nim. Słuchawki umilkły. Świat umilkł. Jedynie zza okna wpadało chłodne powietrze, jedynie one głodne jej towarzystwa ze wzajemnością.
I choć w jakiś sposób wiedziała, że jest winna, to nie wiedziała czemu i kiedy się winną stała. Sumienie paliło, nie pozwalało uspokoić dłoni, która w chaosie biegały po klawiaturze. Nie było niczego, ale było coś. Coś, co wypełniało nicość i grzmiało za zasłoną.
Czy grzmot nadciągającego bólu może być namacalny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz