Nie lubiła zatłoczonych autobusów. Obce ciała przylegały do boków, śliskie palce chwytały bladą, pazurzastą dłoń, uczepioną jaskrawo-żółtej poręczy. Smród ludzkiego potu, jak i sam ich odpychający odór w małej, zatłoczonej przestrzeni. Zewsząd spoglądały na nią stare, pomarszczone twarze, przekrwione oczy i żylaste ręce. Z zimną rezygnacją wpatrywała się w widok, który rozpościerał się zza brudnej szyby autobusu. Sąsiedni pas wypełniały auta, asfalt pozostawał zakurzony i ciemny, drzewa nadal nagie. Wiosna wisiała w powietrzu i to dosłownie. Staruszki za jej plecami gderały radośnie, widocznie czymś poruszone. O czym mogły rozmawiać te kobiety? O chorobach? Niewdzięcznych dzieciach, przez które zostały na świecie same niby palec? Może o mężach, którzy wykorzystują je nawet na te biedne, stare lata? Przygryzła wargę.
Kolejny przystanek. Kolejne otworzenie drzwi. Kolejne ciała, ocierające się o jej, drżące z obrzydzenia. Starała się nie patrzeć na tych ludzi. Nie czuć ich mdłego, bądź słodkawego zapachu. Uodpornić się na gorzki i ciężki zapach starości, tłustych włosów i przepoconych butów. Co jakiś czas drgała nerwowo i przystępowała z nogi na nogę.
Młoda kobieta, może o rok lub dwa lata starsza od niej, usiadła obok. Stała bokiem do niej, lecz przeszklona szyba przy wejściu umożliwiała przybyłej śledzenie Bólu. Z niesmakiem stwierdziła, że jest obserwowana. Machinalnie sprawdziła godzinę i przeklęła za pośpiech. Wszak było jeszcze wiele autobusów. Mniej zatłoczonych, mniej obskurnych. Lepszych. Ale trafiła akurat do tego, na tę kobietę, która nie dawała za wygraną. Spojrzała na nią. Wzrok ozdobionych grubymi, czarnymi kreskami oczu zbił ją z tropu i zmusił do odwrócenia wzroku. Była brzydka. Duży nos, o równie dużym garbie, cera z pootwieranymi porami, które zostały zapchane fluidem. Krótkie, naturalnie mysio-brązowe włosy, zupełnie nijakie, trochę za ucho, wraz z przyciętą równie grzywką, która pamiętała swe świetlane czasy w PRL'u. Usta wąskie i w tej chwili zaciśnięte, oczy opuszczone. Miała krótkie rzęsy, posklejane tanim tuszem. Różowy cień do powiek górował nad brązową tęczówką. Przekrzywiła delikatnie głowę i uśmiechnęła się w duchu. Ty, moja malutka piękności, Ty wpatrujesz się w Ból z dumą i pewnością siebie? Ty, ludzka paskudo, pokraczny tworze? Zacisnęła mocniej palce na poręczy. Niechlujnie pomalowane paznokcie o kolorze bladego różu, którymi ściskała jakąś karmelową torebkę na kolanach. Wszystko to wieńczyła biała, długa, bo do połowy ud, kurtka, w której wyglądała jak wyjątkowo nieudana rurka z bitą śmietaną. Nieznajoma zatrzepotała rzęsami i wlepiła spłoszony wzrok w okno. Ból wiedział kiedy wysiądzie i pod jakim numerem mieszka ta kobieta. Znała jej imię, nazwisko i najbliższą przyjaciółkę. Jednak kogo interesuje ta wyjątkowo mało interesująca jednostka?
Kolejny przystanek. Starsi ludzie forsują drzwi, wlewają się falą do i tak ciasnego wnętrza. Starszy pan, o pięknych, mleczno-białych włosach, ma ciemną plamę na boku głowy, która wyglądają jak wyjątkowo intensywny i rozległy krwiak. Starsza pani po jej lewej co jakiś czas chrząka, pociera niewysmarkany nos, pod którym w spokoju rośnie czarny wąs.
Brzydziła się tych ludzi. Czy autobusami jeżdżą tylko uczniowie i tak bardzo niezadbani ludzie? Jak można sobie pozwolić na taki smród i taki wygląd? Brudne, przepocone koszulki, spodnie z otwartymi rozporkami, skarpetki w kwiatki i romby, nieogolone twarze i poobgryzane paznokcie. Ociekające tłuszczem i łupieżem włosy, mocno przylizane i związane na karkach...
Wzdrygnęła się ponownie i wysiadła. Świeże, wiosenne powietrze owiało jej udręczoną twarz i spragnione płuca.
Do-lo-ris. Do... lo... ris... Głos Złotej był cichy, acz przepełniony pewnością siebie. Nienawidzisz ich. Brzydzisz się ich. Przyjmij to wreszcie. Nie staraj się tego zwalczać... Dolores...
Ta uśmiechnęła się.
-Jesień minęła, Złota. Mamy wiosnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz