Doleo przekrzywiła delikatnie główkę. Starsza kobieta, kurczowo trzymając się metalowego płotu, prawie na nią upadła. Jej wykrzywiona w cierpieniu twarz i drobne krople potu na czole dodawały jej lat, jak i cienie pod oczami, które mieniły się to żółcią, to błękitem. Nie miała laski, ani kuli. Obie dłonie zajmowały siatki wypełnione rozmaitymi produktami. Dzień powoli nastawał, słońce lizało betonowe i stalowe konstrukcje, mieniło się we szkle i naśmiewało z niewielkiego targowiska, na którym znajdował się Ból. Kobieta chwyciła się za serce, opuszczając jeden z pakunków tuż pod jej nogi. Usta otwierały się i zamykały, jak gdyby chciała przemówić, lecz nie mogła. Powietrze chwytała raptownie, głęboko i z wyraźnym trudem.
- Mogę pani pomóc?
Słodki, dziecięcy głos dotarł do jej uszu, wlał się do umysłu i sprawił, że podniosła głowę. Jej wzrok padł na fioletowy czubek głowy, miękko przechodzący w purpurę, granaty i błękity. To sine połączenie zaniepokoiło ją, choć mózg pozostawał coraz mocniej niedotleniony. Mimo wszystko szarpnęła się w bok, w stronę niskiego parsknięcia. Byk, o maści czarnej, spoglądał na nią z zainteresowaniem, przekrzywiając łeb, jak dziewczynka obok. Nie zdążyła ani krzyknąć, ani odpowiedzieć. Zemdlała.
Zewsząd zbiegli się ludzie. Popychali ją i zadawali pytania, lecz Doleo pozostawała bierna. Wpatrywała się nieustannie w leżącą na chodniku kobietę, wśród własnych zakupów i gawiedzi. Byk zawrócił i odszedł kawałek. Delikatnie szarpnął łańcuch, który miała owinięty wokół lewego nadgarstka.
- Infinitas, nie powinniśmy...
- Chcesz uratować człowieka, Doleo? - Parsknął i przystąpił z nogi na nogę. - Pamiętasz, że nie my jesteśmy życiem? Już nacieszyłem się widokiem. Chodź.
Zagryzła dolną wargę.
Ludzie dzwonili. Krzyczeli. Przepychali się. Negowali postępowania innych. Wiedzieli lepiej. Wpatrywali się w nią, gdy mówił cicho, pod nosem. Zapytywali, czy aby nie jest wnuczką, córką, albo gdzie znajdują się jej rodzice. Doleo nie wiedziała gdzie są jej rodzice. Za to obserwowała ich z pasją, z zainteresowaniem i obsesją. Jej rozciągnięte w uśmiechu niewinne, dziecinne usteczka, przyprawiały o dreszcz.
W końcu wypchnięto ją z tłumu i za rękę odprowadzono na drugą stronę ulicy, gdzie miała zaczekać na swoich rodziców. Doleo usiadła na jednym z wielu w mieście betonowym chodniku. Objęła rękoma kolana i wsłuchiwała się w nadchodzący dźwięk syreny. Byk położył się obok niej i z niezadowoleniem wdychał odór spalin. Powietrze gęstniało od nadjeżdżających samochodów i smrodu ludzkiego ciała.
Nikogo nie dziwiło nietypowe zwierzę, które na łańcuchu trzymała mała dziewczynka. Nikogo nie dziwiły jej kolorowe włosy, ani kosa, która wystawała jej znad główki. Nawet blado-fioletowe oczy z pionową źrenicą nie były powodem do niepokoju. Doleo śmiała się z tego. Jej usteczka otwierały się przez perlisty śmiech, a małe, ostre ząbki błyszczały w porannym brzasku.
Na miejsce przyjechała nie tylko karetka, ale i policyjny radiowóz. Na plecach martwej kobiety widniała łamana litera "S".
Byli idealnym połączeniem. Ból po stracie, ciągłe doznawanie cierpień i smutek wraz z czarnym, muskularnym bykiem, którego imieniem była nieskończoność. Przemierzali miasto i wyszukiwali źródeł energii. Ich obecność naznaczona była długą listą nagłych zgonów. Nie pozbawieni byli też finezji i fantazji. Każda z ofiar nosiła znak, a sam szlak martwych tworzył ten symbol. "Sumienie ma oczy w kształcie litery >>S<<.".
Ból okiełznał Nieskończoność. Zasiadł na karku, pomiędzy jednym z rozgałęzień rogów, które wiły się aż po koniec żeber zwierzęcia. Chwycił przednie zakończenia, które godziły w przeciwnika. Proste, ostre i niezwykle gładkie, w porównaniu do tych ogromnych i ciężkich, chroniących kręgosłup i boki. Blada twarzyczka umazana była świeżą, króliczą krwią. Jego białe futerko obwiązała rzemykiem wokół nadgarstka lewej dłoni. Łańcuch ocierał się o nie i nie zagrażał już delikatnym żyłkom.
Dzień dopiero się rozpoczął.
Si vis pacem, para bellum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz