Rozgrzeszenie
rozgrzeszenie
Popiół.
Wirujące szare płatki, muskające każdą część tego, co znam. Podniosłam ze
złością skrzydło, wpatrując się w ten przykry widok. Dawno nie opuszczałam
schodów prowadzących do jej Nieba. Czemu teraz miałabym to robić? Czuję, jak
powietrze gęstnieje, zastyga w płucach i sprawia, że matowieją moje złote
łuski. Widzę, jak Młody Ból leży nieruchomo po środku tego, co znam, otoczony
tymi, którzy w nim żyją. Nie mogła ponownie się uwolnić. Osobiście zamieniłam
jej srebro, w złoto, którego tak nienawidzi.
Ryk. Długi i
przeciągły, jak ciarki, biegnące wzdłuż grzbietu. Drganie powietrza i
chaotyczny taniec popiołu. Podniosła się. Widocznie zabiła kogoś, kto był na
tyle głupi, by podejść zbyt blisko. Lecz jej ryk się nie kończy, ona tylko
ogłasza przybycie Rozgrzesznika.
~*~
Lumis
znieruchomiała. Jej łuski rozbłysnęły dziko, gdy stanąłem przed nią, by złożyć
swoją prośbę. W tych bezkresnych złotych ślepiach nie było zrozumienia. Nie
chciała słuchać tego, co proponuję. Przeorała pazurami większość ziemi między
nami, by wzbić się w powietrze i leniwie poszybować w stronę Bólu. Gdyby tylko
wiedziała, jak niewiele jest w stanie już zrobić.
~*~
Widzę, jak
leci. Światło tańczy na jej ciele, zamknięte w każdej z łusek. Naprawdę
wyrosła, odkąd ostatnim razem mogłam ją ujrzeć. Błona w skrzydłach zrosła się
po ostatnim naszym spotkaniu, a po utracie rogu nie było nawet śladu. Moja,
moja Lumis.
~*~
Każdy chciał
to ujrzeć. Spotkanie Doloris z tą, która ostatecznie ją zniewoliła. Którą tak
długo Młody Ból nosi w oczach, jako płynne złoto. Jednak w powietrzu nadal było
coś, co nie pozwalało na zamknięcie powiek. On szedł. I Ona szła.
Kolejny raz
dźwięczny brzdęk łańcuchów dotknął ziemi. I znów wycie z wież wzniosło się aż
pod samo niebo, ogłaszając rychły koniec stwórcy. Znów Doloris ze złością
ruszyła w stronę swojej samotni, pod rozkazem Bestii. A ta kroczyła za nią, z
dumnie uniesionym pyskiem, orając ziemię długim ogonem. Wszyscy kierowali się
do zamku. Powietrze wibrowało coraz mocniej, popiół wdarł się do każdych ust,
czy nozdrzy. Echo niosło pieśni Niepokoju, gdy ostatnie płatki popiołu muskały
wargi.
~*~
Uśmiech nie
spełzał mi z ust. Powietrze przesiąknięte było znajomym zapachem. Wszyscy
przyglądali mi się z napięciem, oczekując, że stanę się wybawieniem. Nic
bardziej mylnego.
~*~
Była piękna.
Blada, mleczna skóra, pełna siniaków i krwiaków. Rozchylone usta, w których
błyszczały ząbki, jak igiełki. Półprzezroczyste ostrza, jak u ryby, naznaczone
delikatnymi żłobieniami. Była smagła, nogi nie dotykały ziemi a dłonie
wisiały bezwładnie po bokach ciała. Palce zakończone miała długimi szponami,
mieniącymi się złotem. Włosy były rozpuszczone. Delikatnie kręcone na końcach,
gęste jak u lwa. Powietrze pulsowało wokół jej głowy, złote kosmyki drgały,
pomimo braku wiatru. Nie widziałam oczu. Nie potrafiłam skupić wzroku na jej
twarzy. Gdy kątem oka zauważyłam bladą źrenicę – ta nagle ginęła dla mojego
umysłu, jakby tak naprawdę Złota nie miała lic.
~*~
Cisza
pobudza, Niepokój likwiduje Nadzieję. Egzekucja nadeszła cicho i lekko, powoli
jak Kot. Oczy zasnuwa biel, mglista i gęsta. Przestajesz czuć zapach popiołu.
Mrowienie w kończynach zanika, jedynie bicie serca odbija się echem w
Twojej głowie. Uśmiecha się. Wargi odsłaniają rząd szpiczastych ostrzy, warkot
przecina ciszę. Złoto wije Ci się u stóp. Nie chcesz postąpić krok naprzód. Ale
ona Ci każe. Wyciąga szponiastą, białą jak mleko dłoń. Muska nią policzek.
Tylko jej dotyk jesteś w stanie poczuć. Drżysz. Jęk wydobywa się z ust,
chwytasz instynktownie za chude przedramię. I krzyczysz. Jej dotyku nie sposób
znieść. Jest bolesny i kojący. Nieznośny. Jesteś jak ćma, która pragnie dotknąć
ognia, który ją zniszczy. Zdejmuje Twoje kurczowo zaciśnięte palce, przygląda
Ci się z czułością. Upadasz na kolana. Złotołuska miota się przy jednej z wież,
ryczy. Nie ma Nadziei. Nie ma odwrotu. Jest tylko płynne złoto, puste
spojrzenie i dwie samotne wieże tnące niebo.
Podnosisz
powoli głowę. Obraz zasnuwa lepka czerń, odzyskujesz czucie w ciele. Klęka przy
Tobie. Jej włosy muskają Twój policzek. Czujesz zapach spalenizny. Jednak ona
nadal jest piękna. Krągłe loki zasłoniły jej twarz, smukłe palce wplątała w
Twoje czerwone włosy. Patrzysz na nią. Dzielą Cię centymetry. Nie boli Cię już
jej obecność, pustka rozlała się wewnątrz, zawładnęła wspomnieniami. Wpatrujesz
się w nią tępo. Uśmiecha się.
Widzisz jej
twarz. Bladą, wąską o delikatnych, dziecięcych rysach. Widzisz jej oczy... są
nienaturalnie białe. Zasnute grubą warstwą bieli, szarości, z przebłyskami
agresywnej zieleni. Złota Rybka jest ślepa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz